poniedziałek, 3 maja 2010

Samodzielność - relikt epoki

Samodzielność to cecha niezwykle rzadko występująca wśród uczniów szkoły podstawowej. Już parokrotnie w tym półroczu miałam do czynienia z dzieciakami, które przyszły do szkoły bez plecaków:
- S., dlaczego nie notujesz?
- Nie mam zeszytu.
- To pożycz od kogoś kartkę...
- Nie, bo nie mam nawet czym pisać.
- Nie zabrałeś piórnika?
- Nie, mama zapomniała dać mi plecak.
Cóż. Kiedyś rodzice sprawdzali dzieciom zeszyty. Ba! Piórniki i dzienniczki. Teraz nie zauważają nawet tego, że ich pociecha wyszła z domu lżejsza o tornister. Rozumiem brak zeszytu, kredek czy cyrkla - ale jeśli dzieciak przychodzi do szkoły totalnie nieprzygotowany i nudzi się pół dnia, to coś jest nie tak i należałoby nad tym popracować. Tym bardziej, że coraz częściej słyszę od dzieci, że są wyręczane we wszystkim przez rodziców. "Nie umiem ścierać tablicy, bo ja w ogóle w domu nie sprzątam - od tego mam mamę" to jedno z najczęściej powtarzanych przez nich zdań...
Ta niesamodzielność działa także w drugą stronę - uczniowie pisząc prace w domu posiłkują się mamą, tatą, siostrą i Internetem. Każdy członek rodziny ma swoją koncepcję dotyczącą powiedzmy - opisu Pinokia, więc czytam potem tę pracę o hybrydzie z drewna, pełną frazeologizmów, których uczeń nie rozumie, sentymentalnych sformułowań i podsumowania o tym jakie to życie jest niesprawiedliwe - i nie wiem komu wpisać ocenę.
Druga sprawa to kwestia plagiatów. Po wysłuchaniu tyrady policjanta obecnego na zebraniu, rodzice przestrzegli swoje pociechy - więc nie spisują już one całych prac ze stron www. Spisują fragmenty! I trafia potem w moje ręce ulepiec internetowo-rodzicielsko-rodzeństwowy i żałuję, że uczeń nie posiada psa, który mógłby tę pracę zjeść.

Brak komentarzy: