wtorek, 8 maja 2012

Wszyscy jesteśmy... tradycjonalistami?

Pani prof.Ewa Nawrocka stwierdziła fakt. Poziom kształcenia woła o pomstę do nieba. Ale nie trzeba być doświadczonym wykładowcą na uniwersytecie, by móc wygłaszać takie tezy. "Przestępstwo", o którym mówi Pani profesor ma głębokie podłoże - tkwi w mentalności społecznej i jest bardziej niezniszczalne niż wspomnienie PRLu. Oczekiwania są wysokie i już; wysiłek jest przeżytkiem. Także wśród najmłodszych. Na palcach jednej ręki policzę tych uczniów, którym autentycznie chce się pracować i którzy podejmują jakąkolwiek inicjatywę.

Jakiś czas temu zbierałam grupę uczniów mających wziąć udział w Festiwalu Nauki w Kolegium Nauczycielskim. Po przedstawieniu wymagań (listy lektur) z grupy kilkunastoosobowej zostało mi raptem 6 chętnych. Część dzieci powiedziała wprost, że nie chce im się czytać, część zaś została zniechęcona przez rodziców. Te lektury są zbyt nudne i głupie - usłyszałam od jednej z mam. Ja w życiu tylu książek nie przeczytałam, to moja 10latka ma się tak męczyć? No tak. Przekazujmy tradycje rodzinne młodszym pokoleniom.

Tradycja to rzecz ważna. Jak karp na Święta, który co prawda śmierdzi mułem i do najlepszych ryb nie należy, ale przecież konsumowany od dziada-pradziada... Guzik prawda. Tradycja podawania karpia na Wigilię sięga ledwo czasów PRL. Łatwiej było hodować tę rybkę i się przyjęła. Łatwiej jest też czytać ściągi. Czytać, ba - słuchać, bo już bryki mają postać mp3. Łatwiej jest nie pojawiać się na sprawdzianach i zaliczać je w późniejszych terminach. Łatwiej też ściągać prace z Internetu - co zdarza się już czwartoklasistom.
Cóż za smutna epoka, w której łatwiej jest rozbić atom niż odejść od "tradycji".

Brak komentarzy: